wtorek, 26 lutego 2013

Coś na śniadanie - jajecznica z bryndzą

Za oknem szaro. Słońce ma dzisiaj wolne, drzewa nadal nie zielone, a ptaszki ćwiczą trele schowane gdzieś głęboko w dziuplach.
W takie dni mam ochotę rozpocząć dzień jakimś ciepłym posiłkiem. Dziś proponuję coś dla wielbicieli serów - połączenie bryndzy i jajek. 

Do tej kombinacji potrzebujemy:
- jajka w dowolnej ilości, zależnie od stopnia głodu ;-)
- bryndza
- cebula czerwona
- tłuszcz do smażenia, najlepiej masło
- sól i pieprz

Śpiewająco w kuchni
Jajecznica z bryndzą


czwartek, 14 lutego 2013

Nie całkiem walentynkowe naleśniki z kuskusem z nutą orientalną

Walentynki w pełnym rozkwicie. Większość stron kulinarnych proponuje dziś desery albo potrawy w kształcie serca. A ja przekornie serwuję Wam danie obiadowe, które nie do końca kojarzy się z wykwintnością i uroczystą kolacją we dwoje.
Naleśniki to temat rzeka. Tak na prawdę wszystko zależy od nadzienia. Z dżemem lub mięsem są daniem dnia powszechnego, z farszem mniej oczywistym stają się ciekawą przygodą kulinarną.
Dziś proponuję wersję słodko - korzenną, jak najbardziej obiadową, która może również wystąpić w roli ciepłej przystawki.


Jeśli lubisz wschodnie klimaty - do dzieła!


poniedziałek, 11 lutego 2013

Bezy kawowe - co zrobić z niechcianymi białkami?

Podczas robienia ciasta na faworki jest taki moment, kiedy oddziela się żółtka od białek. Żółtka wykorzystuje się do chruścików, a białka zostają. Wykonując ostatnio tę czynność, http://spiewajacowkuchni.blogspot.com/2013/02/faworki-odsona-pierwsza.html ,  na samą myśl o "bezrobotnych" białkach zaświeciły mi się oczy i nic nie było mnie w stanie powstrzymać od dorzucenia na stół podwieczorkowy "drugiego dania" w postaci kawowych poduszeczek bezowych.
U mnie pojawiły się w wersji saute, czyli golutkie jak je stworzyłam, ale oczywiście można je podać z najróżniejszymi kremami lub bitą śmietaną czy owocami :-)
Bezy w mojej wersji wyglądają następująco:

Śpiewająco w kuchni
Bezy kawowe


niedziela, 10 lutego 2013

Odsłona pierwsza - faworki

Traf chciał, choć trochę mu pomogłam, że Tłusty Czwartek zastał mnie nad morzem. Dla uściślenia  - polskim. Pozbawiona kuchni i możliwości upieczenia czegokolwiek zdałam się na łaskę, a właściwie głównie niełaskę okolicznych cukierni. Coś mnie podkusiło, żeby oprócz standardowych pączków kupić i co gorsza zjeść trochę faworków, zwanych przez niektórych krajan chrustem. Po pierwszym kęsie zamarłam. Fakt, przy kupnie mignęła mi nieśmiało myśl, że te faworki jakieś takie strasznie grube i napuszone, ale pomyślałam, że może zbyt dużo proszku do pieczenia sypnęło się cukiernikowi, a że na wygnaniu jestem, to wybrzydzać nie ma co. ;-)
Okazało się, że moment skosztowania ciastka, był moim "pierwszym razem" w kwestii jedzenia chrustu z ciasta drożdżowego. Mając w pamięci smak chruścików z dzieciństwa, chrupiących, ledwo do ust docierających w całości, odczułam głębokie rozczarowanie.
Przełykając kolejne kęsy, obiecałam sobie, że jak tylko wrócę do domu, zadość uczynię swojemu wyobrażeniu i niniejszym dziś to właśnie uczyniłam.
Jeśli ktoś jest fanem drożdżowych faworków, nie dla niego poniższy przepis. Ciastka, które z niego wychodzą, są kruche i delikatne. Najeść się nimi można dopiero po zjedzeniu ilości przemysłowych, co niestety wiąże się z kosmiczną wręcz ilością pochłoniętych kalorii. Ale Tłusty Czwartek, a właściwie w tym konkretnym przypadku - Tłusta Niedziela przypada w roku na szczęście tylko raz. ;-)

śpiewająco w kuchni
faworki domowe